Michał Komar: Dawno, dawno temu, na przełomie września i października 1990 roku, czyli bardzo dawno temu... Po długiej nieobecności przyjechał do Warszawy Sławomir Mrożek. Zatrzymał się u mnie na parę dni. Pytał o nowiny. Pomyślałem, że może to śmiesznie, a na pewno ciekawie i dobrze byłoby spotkać autora Policji z Krzysztofem Kozłowskim, który dopiero co, bo w lipcu, objął stanowisko ministra spraw wewnętrznych, a w związku z tym nazywany jest Pierwszym Gliną Rzeczypospolitej (P.G.R.). Był słotny, wietrzny wieczór. W progu mojego mieszkania stanął mężczyzna w szarym prochowcu z postawionym kołnierzem, w dłoni trzymał legitymację: - Służba Bezpieczeństwa! - oświadczył stanowczym tonem. Zapadła chwila groźnej ciszy. Gość opuścił kołnierz, odsłaniając twarz. Ulga. Buchnęliśmy śmiechem. Trunki były niezłe. Zakąski raczej skromne. Rozmawialiśmy o historii PRL, o latach stalinizmu, o Październiku 1956... Długa rozmowa, w czasie której zacząłem zastanawiać się, po co to wszystko Kozłowskiemu? Dlaczego człowiek o takiej pamięci i wiedzy historycznej, o takim doświadczeniu, podjął decyzję podjęcia służby w strefie - delikatnie rzecz ujmując - kloacznej. Wtedy tego pytania nie zadałem: gospodarzowi nie uchodzi. Ale teraz mogę. Warto było?...
UWAGI:
Indeks.
DOSTĘPNOŚĆ:
Dostępny jest 1 egzemplarz. Pozycję można wypożyczyć na 30 dni